Coraz dłużej czekamy do lekarza
Państwowe przychodnie i szpitale są też źle oceniane przez Najwyższą Izbę Kontroli, która zbadała, ile czasu trzeba spędzić w kolejce do specjalisty.
Fundacja Watch Health Care kilka razy w ciągu roku sprawdza dostępność różnych specjalizacji lekarskich dla pacjentów. Dane są przerażające. Uwzględniając to, jak długo trzeba czekać na świadczenie zdrowotne, od 2012 roku, czyli od momentu, w którym Fundacja WHC rozpoczęła monitorowanie kolejek do specjalistów, stan opieki zdrowotnej w Polsce jest coraz gorszy.
Z najnowszych danych pochodzących z przełomu czerwca i lipca 2016 r. wynika, że najdłużej trzeba czekać na wizytę u ortopedy i traumatologa narządu ruchu (OiT). Do nich czekamy prawie 17 miesięcy. Następni na tej niechlubnej liście są stomatolodzy, którzy każą na siebie czekać 8,5 miesiąca. Oczywiście, trzeba zrozumieć, że nie wynika to z ich złej woli, ale ze skromnych grantów przyznawanych im przez NFZ. Wydłużają się też kolejki do angiologów. Najkrócej czeka się na wizytę u neonatologa oraz u chirurga onkologicznego. Do nich można się dostać nawet w ciągu 5-10 dni od zgłoszenia.
Przedstawione tu dane pokazują tylko średni czas oczekiwania na wizytę u lekarza. Są przecież i takie przychodnie, w których na konsultację u specjalisty trzeba czekać kilka lat. Najgorsza sytuacja panuje we Wrocławiu, gdzie pierwszej wizyty u endokrynologa można się doczekać mniej więcej po czterech latach od zgłoszenia. Najszybciej rosną kolejki do reumatologów i kardiologów.
Sposobem na skrócenie kolejek do lekarzy miał być pakiet kolejkowy opracowany w Ministerstwie Zdrowia. Lekarze podstawowej opieki zdrowotnej dostali większe uprawnienia w zakresie możliwości zlecania niektórych badań specjalistycznych. Dzięki pakietowi lekarze rodzinni mogą teraz wydawać skierowania na badanie USG, EKG wysiłkowe i wiele innych. Lekarze co tydzień wysyłają tej sprawie specjalne raporty, które urzędnikom w NFZ pozwalają ocenić, jak długo czeka się na wizytę u danego specjalisty. Niestety, nie skróciło kolejek.
W takiej sytuacji nie można się dziwić błyskawicznemu rozwojowi prywatnego lecznictwa, które według szacunkowych danych jest już warte ponad 46 mld. złotych i co rok rośnie o ok. 7 proc. Analitycy są zdania, że dzieje się tak m.in. dlatego, bo w Polsce rosną wynagrodzenia i maleje bezrobocie, ale przede wszystkim przyczynia się do tego fatalna kondycja publicznych przychodni i szpitali.
Rynek prywatnych usług medycznych ciągle się rozwija. Przede wszystkim dlatego, bo dysponuje zbyt małą, na razie, bazą. Wszak ubezpieczenia medyczne są stosunkowo nowym produktem na naszym rynku. Jednak choć ten sektor ubezpieczeń dość szybko się rozwija, to- zdaniem specjalistów- przez najbliższe lata będą u nas dominowały usługi abonamentowe. Przede wszystkim dlatego, bo firmy medyczne mają zdecydowaną przewagę nad firmami ubezpieczeniowymi. Potrafią też szybciej i bardziej skutecznie docierać do klientów, zwłaszcza do dużych firm.
Teraz z abonamentów medycznych korzysta ok. 3 mln. osób, z których trzy czwarte dostało je w ramach świadczeń pracowniczych. Pracodawcy wydają na ten cel co roku ponad 3 mld. zł. Właściciele firm dla swoich pracowników wybierają coraz częściej pakiety „no limit”. Kiedy więc zdarzają się momenty spiętrzenia zachorowań, np. na grypę czy tylko zwykłych przeziębień nawet w prywatnych przychodniach są problemy z dostępem do lekarza. Bywa czasem i tak, że w ekstremalnych sytuacjach na wizytę trzeba poczekać nawet 2-3 tygodnie.
W przypadku takich pakietów korzyścią jest to, że konsultacje medyczne mogą się odbywać w terminach, które odpowiadają potrzebom zdrowotnym pacjenta, głownie w pilnych przypadkach medycznych. Wtedy lekarz jest do dyspozycji chorego w tym samym dniu lub następnym. Tym bardziej, że ma on możliwość kontaktu z lekarzem przez 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Bardzo często może też kontaktować się z wybranym medykiem za pośrednictwem czatów i wideokonsultacji.
W Polsce na 1000 mieszkańców przypada 2,2 lekarza. Bardzo mało chociażby wobec średniej unijnej. która wynosi 2,8 lekarza. Poważniejszym problemem jest zastępowalność kadry. Wielu polskich lekarzy wyjechało, a nowych nie kształcimy dostatecznie dużo. Mamy dziewięciu uczących się lekarzy na 1000 osób, podczas gdy za granicą jest to ilość o połowę większa. Wystarczy zauważyć, że angiologię, jedną z najważniejszych specjalności, bo zajmującą się leczeniem chorób naczyń praktykuje w całej Polsce tylko 235 specjalistów.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj