Udostępnieniem cudzego postu można złamać prawo
Czy udostępnianie postu jest legalne? W USA uważają, że nie
Nowojorski sąd rozpatrywał sprawę fotografa Justina Goldmana, który opublikował na Snapchacie zdjęcie Toma Brady’go, legendarnego gracza NFL, z dyrektorem koszykarskiej drużyny Boston Celtics. Fotografia miała spore znaczenie newsowe, bo od dawna plotkowano, że Brady pomaga ściągnąć do drużyny NBA znanego zawodnika Kevina Duranta.
Dlatego zdjęcie Goldmana robiło sporą karierę na mediach społecznościowych, a zwłaszcza na Twitterze. Choć fotograf nie wyraził na to zgody, zdjęcie było nadal udostępniane. W końcu pojawiło się ono w największych amerykańskich czasopismach: The Time, Vox i Yahoo. To samo zrobiła nawet znana z popierania Trumpa skrajnie prawicowa strona Breitbart News. Tyle, że te redakcje nie skopiowały po prostu zdjęcia Goldmana, ale embedowały wpisy z Twittera.
Taką możliwość dają niektóre serwisy społecznościowe. Polega to na zamieszczeniu kodu, który jest odnośnikiem do wpisu na serwisie. Technicznie więc wpis ciągle jest osadzony na Twitterze, a zdjęcie nie trafia na serwery wydawcy. To była linia obrony serwisów – w końcu zdjęcia były tylko osadzone. Sądu jednak to nie przekonało. Uznał, że działania wydawców serwisów internetowych były nielegalne.
Czy udostępnianie postu jest legalne? Teraz trzeba uważać
Fotograf nie postawił przed sadem konkretnych użytkowników Twittera czy innych serwisów, a tylko potężnych wydawców. Jednak decyzja sądu może zmienić krajobraz internetu na zawsze. Martwić się powinny zresztą nie tylko wielkie, amerykańskie serwisy. Do tej pory np. historyczne strony czy serwisy raczej nie miały oporów, by embedować chociażby zdjęcia z profilu History in Pictures. Na tym profilu są publikowane znakomite zdjęcia, choć jego autorzy raczej zwykle nie mają do nich praw. Oczywiście jeszcze większy problem będzie z relacjonowaniem wydarzeń sportowych czy katastrof. Kiedy dzieje się coś ważnego, w mediach społecznościowych pojawia się mnóstwo zdjęć i filmów często autorstwa przypadkowych osób. Dotychczas duże (jak i te mniejsze) media chętnie korzystały z tego źródła. W świetle wyroku z USA może się to stać bardziej skomplikowane.
Ale rozprawa pokazała coś jeszcze. Sędzia Katherine B. Forrest powoływała się w uzasadnieniu na Copyright Act z… 1976 roku. Jak stwierdziła, w tamtym czasie słowo „tweet” kojarzyło się z ptakami, a na pewno nie z mediami. Obowiązujące prawo, powstałe nawet kilkadziesiąt lat temu, ma się nijak więc do dzisiejszej rzeczywistości. A ponieważ pojawia się coraz więcej nowych rozwiązań, rozpatrywanie współczesnych sporów w oparciu o przedpotopowe przepisy, może bardzo hamować rozwój internetu.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj